A to dlatego, że jakoś ta miłość księdza zwykle opisywana jest właśnie z perspektywy kobiety, to raz, a dwa, że zwykle też ukazywana jest jako uczucie czyste i niewinne. Cynik, który wybrał seminarium, bo nie widział dla siebie innej alternatywy i wiąże się z różnymi dziewczynami, nie przypadł mi do gustu, a jednak jest mniej 樂 Zdanie księdza Krzysztofa jest takie, że pomóc Absolutnie, każdemu małżeństwu można pomóc. 😃 NA PEWNO? 🤔 Zdanie księdza Krzysztofa jest takie, że pomóc można tym, którzy szukają pomocy. Szczęść Boże. Prosze księdza bardzo proszę o odpowiedź. Od prawie 4 lat jestem w związku z chłopakiem, nie jesteśmy narzeczeństwem. Nie dawno doszło do sytuacji, w której zaczełam spotykać się z kolegą ze studiów, niestety doszło do pocałunków, dotykania się itd… natomiast nie doszło do współżycia. Takiego ślubu w M jak miłość jeszcze nie było. Morze, plaża i wesele nad Bałtykiem, a w roli księdza prawdziwy mąż świadkowej. Morze, plaża i wesele nad Bałtykiem, a w roli księdza prawdziwy mąż świadkowej. . Autor Wiadomość (ech ten edit ) Dlaczego to piszę? Dlatego, że odejście od kapłaństwa nie jest równoznaczne z odejściem od katolicyzmu lub w ogóle od wiary w Boga. Facio 20 lat czekał na ślub kościelny, nie odszedł od katolicyzmu mimo, że zgodnie z katolickim prawem żył w związku cudzołożnym. Oboje nadal uczęszczali do kościoła, nie mogli przyjmować Komunii św., ale wytrwali i doczekali się. Jako osoby świeckiej celibat nie powinien mnie obchodzić, to wybór celibatariusza. Jednak czy w wieku dwudziestu-paru lat da się zawsze wybrać właściwie. Jestem pewien, że ten gość o którym piszę mógłby być dobrym księdzem, tak jak jest dobrym mężem i ojcem. Dlaczego te dwa Sakramenty (kapłaństwa i małżeństwa) tak kategorycznie się wykluczają? To nie jest uwarunkowane biblijnie. Co prawda Paweł pisze o celibacie, ale nie nakazuje go i nie uzależnia od celibatu bycie kapłanem (biskupem). N lis 18, 2007 11:34 Zencognito Dołączył(a): Śr maja 09, 2007 7:24Posty: 4028 profos20 napisał(a):Jako osoby świeckiej celibat nie powinien mnie obchodzić, to wybór celibatariusza. Jednak czy w wieku dwudziestu-paru lat da się zawsze wybrać ma takiego wieku w którym miałbyś gwarancję, że zawsze wybierzesz właściwie. Będąc 60-latkiem też nie da się zawsze wybrać właściwie. Są rozważni 20-latkowie, rozważni 30-latkowie i rozważni 40-latkowie. Są lekkomyślni 20-latkowie, lekkomyślni 30-latkowie i lekkomyślni 40-latkowie. Nie ma co się usprawiedliwiać wiekiem, o ile nie jest się jeszcze napisał(a):Dlaczego te dwa Sakramenty (kapłaństwa i małżeństwa) tak kategorycznie się wykluczają? To nie jest uwarunkowane biblijnie. Co prawda Paweł pisze o celibacie, ale nie nakazuje go i nie uzależnia od celibatu bycie kapłanem (biskupem). Nikt nikogo nie zmusza, mógł zostać pastorem lub popem i mógłby wtedy pełnić funkcję duchownego będąc jednocześnie żonatym. N lis 18, 2007 11:53 olinka Dołączył(a): Cz wrz 06, 2007 21:26Posty: 520 Jeżeli uczucie do kobiety zwyciężyło wierność ślubowaniu Bogu, to ten ksiądz powinien odejść od kapłaństwa. Nikt go przecież nie zmusza, by pozostał ksiedzem? A jeśli wybierze kapłaństwo, to powinien rozstać się z kobietą. I to nie znaczy, że powinien przestać ją kochać. jednak utrzymywanie intymnych kontaktów....? Zdecydowanie jestem przeciw. Życie jest sztuką dokonywania wyborów. Niełatwą. _________________Make a good thing better. Mój Bóg i moje wszystko. N lis 18, 2007 15:20 eldan Dołączył(a): Śr lis 14, 2007 18:31Posty: 228 można być ortodoksyjnym, ale nie generalizujmy tak wszystkich, może niektórzy potrafią odpowiednio dzielić tą miłość? Nie wiem, ale nie gdy nie mówię nigdy. _________________Wierzę w Boga. W Boga bez twarzy. N lis 18, 2007 20:23 sarne Dołączył(a): Śr gru 12, 2007 21:44Posty: 11 Tyle piękna wewnętrznego jest w nich,że trzeba naprawdę być ślepym by ominąć ich jako przecież własnie jako ludzie mają prawo do miłości i dzielenia się nią z drugim człowiekiem. Bóg jest miłością i władze kościoła nie powinny zabraniać księżom życia z to co innego to inne charaktery- samotnicy, ale księża? Ile w ich oczach jest smutku i samotnych łez dławionych ma z nas prawo oceniać ich życie, ten który jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem powiedział banalnie łatwo krytykujemy życie innych, a sami ?! Wszyscy na tej ziemi jesteśmy ludzmi i nie mamy prawa nikogo że ktoś zaraz powie, że grzeszących upominać. Ale Bóg jest miłością , miłość nie jest ona finezją w życiu każdego człowieka i nadaje mu sens. W obliczu Pana każdy z nas będzie opowiadał się z dobra i zła, ale nie nam to oceniać. _________________SARNE Cz gru 13, 2007 20:32 Bonnie Dołączył(a): Cz gru 13, 2007 22:29Posty: 1 Nie wiem co sądzić na temat romansów z książami... Z jednej strony ksiądz też człowiek i facet który też pewnie ma potrzeby.. zresztą nie wiem czy takjest ale czy da się tego tak naprawdę wyrzec??? Ale z drugiej stroony gdyby ksiądz był ok, gdyby faktycznie pokochał tę kobietę to najpierwpowinien zakończyć swoją 'działalność' z kościołem bo poprostu zwyczajnie powinien miec szacunek dla przysięgi którą kiedyś składał... Cz gru 13, 2007 23:38 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Szczęść Boże, na początku szczerze przepraszam za umieszczenie odpowiedzi z ogromnym opóźnieniem i nadużycie cierpliwości Autorki wpisu. Opóźnienie wyniknęło z kłopotów technicznych, które spowodowały, że pytanie odczytałem ze znacznym poślizgiem dopiero przed samymi Świętami. A ponieważ – w moim przekonaniu – wymaga ono nieco dłuższej odpowiedzi, potrzebna była też dłuższa chwila na jej napisanie. Pomimo tego, że treść pytania została usunięta, pozwalam sobie umieścić parę zdań dotyczących warunków godziwości etycznej uzyskiwania nasienia do celów diagnostycznych w ramach współżycia małżeńskiego. Nie odnoszę się do masturbacji zakładając, że jej negatywna ocena moralna jest oczywistością. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jakie warunki powinny być spełnione, by godziwie pobrać nasienie koniecznie musi być umieszczone w kontekście prawdy o małżeństwie i istocie miłości małżeńskiej. Małżeństwo jest jedyną w swoim rodzaju wspólnotą kobiety i mężczyzny, czyli dwóch osób, które budują wspólne życie i – ofiarowując się sobie wzajemnie i wzajemnie się przyjmując we wszystkich wymiarach swojej egzystencji osobowej – dążą do tego, by być coraz bardziej jednością (Pan Jezus mówi o tej jedności: „Tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało” (Mt 19,6); Jan Paweł II na określenie jedności męża i żony używa określenia „komunia osób”). Podstawą tworzenia komunii osób w małżeństwie jest miłość, której istotą jest bycie darem dla drugiego. Małżonkowie tworzą tą komunię (jedność) poprzez czynienie całkowitego daru z siebie (mąż daje całego siebie żonie dla jej dobra, żona daje siebie całą mężowi dla jego dobra) i jednoczesne przyjmowanie siebie nawzajem jako daru. Ta całkowitość daru (a więc bycie dla drugiego darem w wymiarze cielesnym, uczuciowym, duchowym bez ograniczeń), jego wzajemność (mąż ofiarowuje siebie żonie, a żona mężowi) oraz pełne zaangażowanie dla dobra współmałżonka stanowią o specyfice miłości małżeńskiej. Miłość ta znajduje swój wyraz w konkretnych działaniach życia codziennego, ale szczególnym momentem jej przeżywania i wyrażania jest intymne zjednoczenie małżonków w akcie seksualnym. W akcie małżeńskim mężczyzna i kobieta spotykają się ze sobą i wyrażają sobie miłość, ofiarowując się sobie nawzajem i przyjmując jako osoby. Dokonuje się to poprzez zjednoczenie cielesne, które jest zewnętrznym znakiem głębokiej więzi wewnętrznej (uczuciowej i duchowej) jaka łączy żonę i męża, które jednocześnie tę więź umacnia i pozwala małżonkom doświadczać jej w jedyny i niepowtarzalny sposób. Istnieje więc wewnętrzny związek pomiędzy aktem małżeńskim i miłością małżeńską: akt zjednoczenia seksualnego męża i żony jest prawdziwie tym, czym być powinien wtedy i tylko wtedy, gdy jest realizacją i wyrazem miłości małżeńskiej rozumianej jako obdarowywanie się małżonków sobą nawzajem. Jednocześnie tylko wtedy gdy jest realizowany w kluczu miłości, rzeczywiście służy budowaniu jedności i jest źródłem głębokiej satysfakcji (rozumianej nie tylko jako doznania na poziomie zmysłowym (choć są one naturalnym i ważnym wymiarem aktu seksualnego), ale przede wszystkim jako radość, szczęście na poziomie duchowym). Pozwoliłem sobie przypomnieć ten fundamentalnie ważny związek pomiędzy aktem małżeńskim, a miłością osobową męża do żony i żony do męża, by uwypuklić podstawowy wymóg moralny dotyczący współżycia małżeńskiego. Można go sformułować w sposób następujący: żaden akt współżycia seksualnego nie powinien być oddzielony od miłości małżeńskiej. Innymi słowy: każdy akt współżycia powinien być zawsze miłosnym zjednoczeniem dwóch osób, kobiety i mężczyzny, w którym przyjmują się one właśnie jako osoby i jednocześnie obdarowują sobą. I to wzajemne obdarowanie-przyjmowanie się dwóch osób (poprzez które realizowana jest i budowana jedność dwojga) jest fundamentalnym sensem i celem aktu małżeńskiego. Proszę zauważyć, że podstawową praktyczną konsekwencją wymogu nie oddzielania zjednoczenia seksualnego od miłości małżeńskiej jest to, że akt małżeński nie może być realizowany w dowolny sposób. Jeśli ma on być wyrazem miłości osoby do osoby, to obydwoje w nim uczestniczący muszą traktować siebie jako osoby, tzn. nigdy nie mogą posługiwać się drugim (albo sobą nawzajem) jak rzeczą, jak przedmiotem. Celem głównym aktu małżeńskiego nie może więc być nic innego niż obdarowanie sobą współmałżonka i przyjęcie go jako daru. Celem aktu jest wyrażenie miłości małżeńskiej w języku ciała poprzez zjednoczenie osób. Jeśli ten cel schodzi na drugi plan, a najważniejszym staje się jakiś inny cel realizowany poprzez jednego z małżonków lub przez obydwie osoby, jest to zawsze związane z mniej lub bardziej przedmiotowym traktowaniem drugiego (lub przedmiotowym traktowaniem się nawzajem przez męża i żonę). W takiej sytuacji współmałżonek staje się środkiem potrzebnym do tego, by ów cel został osiągnięty. Takie postępowanie sprzeciwia się szacunkowi dla człowieka jako osoby (zasadą uniwersalną jest, że osoby nigdy nie wolno traktować jako środka do realizacji jakiegoś celu) oraz właściwie rozumianej miłości małżeńskiej. Przykładem może być np. traktowanie aktu małżeńskiego przede wszystkim jako źródła zaspokojenia własnych potrzeb i narzucanie współżycia drugiej osobie bez liczenia się z jej stanem, wrażliwością, itd. po to, by owe potrzeby zaspokoić. Niebezpieczeństwo zagubienia podstawowego sensu aktu małżeńskiego może jednak grozić małżonkom także w innych niż podana przed chwilą sytuacjach. Myślę, że jedną z nich jest długotrwałe staranie się o poczęcie i urodzenie dziecka. Może się zdarzyć, że dążenie do poczęcia staje się tak dominujące, iż podstawowy sens aktu małżeńskiego (czyli wyrażanie miłości do współmałżonka w języku ciała) schodzi na dalszy plan. O. Jacek Salij w jednym ze swoich tekstów dzieli się wspomnieniem spotkania z małżonkami, którzy mając trudności z poczęciem dziecka, starannie obliczali dni największej płodności, ufając że w końcu dziecko się pojawi. Zwłaszcza kobiecie bardzo zależało, żeby żaden dzień płodny nie minął bez współżycia. Ojciec Salij wspomina, że nigdy nie zapomni przejęcia z jakim mąż – nie krępując się specjalnie jego obecnością – tłumaczył żonie: „Kochanie, tak naprawdę nie można; ja chcę ci okazywać miłość, a tobie zależy tylko na tym, żebym ja ciebie zapłodnił”. No właśnie: w akcie małżeńskim chodzi przede wszystkim o miłość! Jego podstawowym celem nie może być np. uzyskanie próbki nasienia. Jasne, jeśli badanie nasienia musi być przeprowadzone to jakoś je trzeba uzyskać. Ale uzyskanie nasienia nie może stać się podstawowym celem współżycia małżeńskiego! Owszem, może to być cel dodatkowy, ale nie główny. Głównym celem jest obdarowywanie się sobą! Jeśli małżonkowie zagubią ten podstawowy sens, to choćby sama metoda pozyskania nasienia nie była związana z trudnościami, nieprzyjemnymi doznaniami, obawiam się, że sam akt seksualny będą przeżywać jako upokarzający. I – zaryzykuję twierdzenie – to doświadczenie upokorzenia będzie konsekwencją ześlizgnięcia się małżonków w nieco przedmiotowe traktowanie siebie. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jaki sposób pobrania nasienia jest godziwy trzeba iść krok dalej i powiedzieć o drugim wymogu moralnym dotyczącym współżycia małżeńskiego. Wynika on z faktu, że współżycie jest nie tylko „miejscem” wyrażania przez mężczyznę i kobietę miłości w języku ciała, ale służy również przekazaniu życia nowemu człowiekowi. Akt małżeński ma znaczenie jednoczące oraz znaczenie prokreacyjne i współżycie mężczyzny i kobiety zawsze powinno być jednocześnie wyrazem ich wzajemnej miłości-daru z siebie oraz powołania do przekazywania życia. Sama miłość małżeńska wymaga zresztą całkowitego oddania się i przyjęcia siebie nawzajem. By owo oddanie-przyjęcie było rzeczywiście całkowite, nie może być z niego wyłączony żaden istotny wymiar osoby, nie może być wyłączony również tak istotny wymiar jakim jest płodność wpisana w organizm mężczyzny i kobiety. Dlatego też wymaganiem moralnym jest, by małżonkowie nigdy na poziomie swojego wewnętrznego nastawienia oraz sposobu realizacji współżycia nie pozbawiali aktu małżeńskiego jego znaczenia prokreacyjnego. Uszanowanie prawdy o płodności wpisanej w akt małżeński wymaga z jednej strony, by przyjmować ją jako wartość, a nie jako coś negatywnego, z drugiej strony, by w żadnym pojedynczym akcie małżeńskim nie podejmować działań, które uniemożliwiają przekazanie życia. Zastosowanie w ramach pojedynczego aktu współżycia małżeńskiego środka, który staje na przeszkodzie wpisanemu w akt potencjałowi przekazania życia albo taka realizacja współżycia, która wyklucza możliwość urzeczywistnienia się tego potencjału są niewłaściwe z moralnego punktu widzenia. W praktyce zawsze punkt kulminacyjny aktu seksualnego powinien mieć miejsce w ramach pełnego zjednoczenia cielesnego małżonków bez stosowania przez nich środków uniemożliwiających poczęcie. Wydaje się zresztą, że tylko takie realizowanie aktu małżeńskiego służy rzeczywiście umacnianiu więzi między małżonkami i budowaniu przez nich jedności małżeńskiej. Mam nadzieję, że przedstawione prawdy o sensie wpisanym we współżycie małżeńskie pozwalają lepiej zrozumieć, jakie wymagania powinny być spełnione przy dążeniu do uzyskania nasienia do diagnostyki. Pierwszym warunkiem jest to, by współmałżonek nie został sprowadzony jedynie do roli kogoś, kto ma zapewnić osiągnięcie takiego stanu fizjologicznego, który umożliwia uzyskanie próbki do badania. Drugim warunkiem jest to, by dążąc do uzyskania nasienia małżonkowie nie przekreślili w konkretnym akcie małżeńskim wpisanego w niego potencjału do przekazania życia. Wydaje się, że metodą, która przy odpowiednim nastawieniu małżonków spełnia te warunki jest pobranie nasienia podczas współżycia do perforowanej prezerwatywy (perforacja umożliwia zachowanie otwartości na przekazanie życia). Z punktu widzenia technicznego nie powinno stosować się zwyczajnej prezerwatywy (zmienia parametry nasienia), ale specjalny zestaw do uzyskiwania nasienia podczas aktu małżeńskiego (więcej o wymiarze praktycznym i możliwościach technicznych można znaleźć tutaj: Nie byłoby natomiast godziwe uzyskanie nasienia poprzez praktykę stosunku przerywanego lub otrzymanie go poprzez takie wzajemne działania małżonków, w których w ogóle nie dochodzi do pełnego zjednoczenia cielesnego. Podejmując problem oceny etycznej metod uzyskiwania nasienia, warto również rozstrzygnąć wątpliwość, czy jedynym powodem negatywnej oceny moralnej inseminacji jest uzyskiwanie nasienia przez masturbację, a więc w sposób niegodziwy. Uzyskanie nasienia przez masturbację nie jest ani jedynym, ani głównym powodem niegodziwości inseminacji. Jej negatywna ocena wynika przede wszystkim z faktu, że przy odwołaniu się do tej metody ewentualny początek życia człowieka (a więc początek życia nowej osoby) jest skutkiem czynności czysto technicznej, a nie konsekwencją miłości małżonków wyrażonej w intymnym akcie współżycia. Dziecko powinno być owocem miłości rodziców i dzieje się tak tylko wtedy, gdy istnieje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy ich aktem miłości małżeńskiej, w który wpisana jest zdolność do przekazania życia, a jego poczęciem. W inseminacji nie ma związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy aktem miłości rodziców a poczęciem dziecka i dlatego ten sposób powoływania do życia człowieka sprzeciwia się jego godności osobowej. Jeszcze raz przepraszając za zwłokę w odpowiedzi Autorkę pytania (z nadzieją, że może zajrzy na forum i odniesie jakiś pożytek z odpowiedzi) oraz wszystkich Użytkowników forum, serdecznie pozdrawiam i życzę Bożego błogosławieństwa na każdy dzień Nowego Roku. Szczęść Boże! Odpowiadam na Twój wpis z bardzo dużym opóźnieniem, za co przepraszam. Pytania zawarte w nim są ważne i dlatego nadrabiam zaległości z nadzieją, że to co napiszę będzie wciąż pomocne zarówno dla Ciebie, jak i dla tych, którzy śledzą forum. Poruszony problem to seks przed ślubem. Warto zastanowić się nad tym, dlaczego Kościół mówi zdecydowanie „nie” współżyciu przed zawarciem małżeństwa. W przybliżeniu się do odpowiedzi na to pytanie może pomóc zrozumienie jaki jest głębszy sens współżycia. Otóż, nie ulega wątpliwości, że miłość to coś dużo więcej niż seks. Seks ma sens tylko wtedy, gdy jest wyrazem miłości między dwiema osobami; i to nie miłości jakiejkolwiek, ale miłości, która jest „pójściem na całość”. Tylko wtedy, gdy mężczyzna i kobieta decydują się, by we wzajemnej miłości iść „na całość”, mają prawo wyrażać tę decyzję w języku ciała poprzez seks. Wtedy to, co dzieje się na poziomie życia intymnego jest adekwatne do tego, jaką miłością siebie kochają, czyli jest zgodne z prawdą. Obawiam się, że to co napisałem dotychczas w kilku zdaniach może nie być klarowne. Spróbuję zatem dojaśnić… W zbliżeniu intymnym mężczyzna i kobieta oddają się sobie całkowicie: czynią z siebie samych (ze swojego ciała, uczuć, ducha) całkowity dar dla drugiego (więcej dać się drugiemu nie da). Ten całkowity dar z siebie jest jedynym w swoim rodzaju „językiem” miłości: zjednoczenie seksualne wyraża w języku ciała miłość, która jest pójściem „na całość”. I taki jest najgłębszy sens seksu. Nietrudno spostrzec, że ten język może być mówieniem sobie przez dwie osoby prawdy o ich miłości, albo wzajemnym oszukiwaniem siebie. Gdy dwie osoby rzeczywiście zadecydowały, że w miłości względem siebie idą „na całość”, to w zjednoczeniu intymnym językiem ciała mówią sobie prawdę o wzajemnej miłości („Oddaję ci się w całości, bo kocham cię „na maksa” = w języku ciała mówię ci jak jest naprawdę). Jeśli jednak tej decyzji o pójściu w miłości „na całość” (jeszcze) nie ma, to współżycie staje się mówieniem w języku ciała nieprawdy („Oddaję się tobie całkowicie, ale nie kocham cię (jeszcze) „na maksa” = w języku ciała mówię ci co innego, a faktycznie jest coś innego). I generalnie w całej ocenie moralnej współżycia o tę zgodność z prawdą chodzi. Jeśli seks jest zgodny z prawdą o miłości, jaka łączy dwoje ludzi, to jest moralnie godziwy. Jeśli natomiast jest kłamstwem, to nie można go zaakceptować. Trzeba jeszcze koniecznie doprecyzować co to znaczy pójść „na całość” w miłości i skąd dwie osoby w związku mają wiedzieć, że obydwoje idą „na tę całość”. Iść w miłości „na całość” znaczy przede wszystkim: 1. kochać drugiego jak nikogo innego. Kocham cię, idąc „na całość”, to znaczy jesteś jedynym/jesteś jedyną, którą kocham „na maksa”. Nie da się przecież kochać „na maksa” 3 osób jednocześnie. Iść w miłości „na całość” oznacza zatem kochać jedną jedyną osobę miłością szczególną, miłością wyłączną; 2. kochać drugiego bez ograniczeń czasowych. Kocham cię, idąc „na całość”, to znaczy jesteś jedynym/jesteś jedyną, którą będę kochał w przyszłości „na maksa”. Kłóci się przecież z pójściem w miłości „na całość” założenie, że ograniczam miłość do ciebie do 5, 10, 20 lat, albo do momentu w czasie kiedy mi się znudzisz lub spotkam kogoś bardziej atrakcyjnego. Iść w miłości „na całość” oznacza zatem kochać konkretną osobę miłością wierną; 3. kochać drugiego w całości. Kocham cię, idąc „na całość”, to znaczy akceptuję cię takiego jaki/taką jaka jesteś, najpierw z tym wszystkim, co jest z natury wpisane w bycie mężczyzną/bycie kobietą. Jednym z takich istotnych wymiarów jest zdolność do przekazania życia (płodność). I tę twoją zdolność przyjmuję i szanuję. Iść w miłości „na całość” oznacza zatem również kochać konkretną osobę taką jaka jest. To jest pewnie minimum w pójściu w miłości „na całość”. I to pójście „na całość” nie jest w pierwszym rzędzie owocem uczucia, ale wymaga decyzji. Uczucia mogą pomagać, ale najważniejsze jest owo „chcę” kochać cię takiego jakim jesteś/taką jaka jesteś miłością wyłączną i wierną. Skąd dwie osoby (i inni) mają wiedzieć, że decyzja pójścia w miłości „na całość” nastąpiła? Poprzez jasne jej wyrażenie wobec siebie, świadków i – jeśli są ochrzczeni – wobec Boga. To powiedzenie sobie oficjalnie nawzajem „chcę iść z tobą w miłości na całość” sprawia, że dwie osoby stają się małżeństwem. I otwiera też możliwość wyrażania w języku ciała tego, co jest stanem faktycznym. Trzeba więc zawsze na seks patrzeć w perspektywie miłości. W taki sposób spogląda na życie intymne Kościół i stara się – także poprzez jasne wskazywanie na to, co jest dobre, a co złe – zwracać uwagę na znaczenie współżycia jako znaku pójścia w miłości „na całość”, które realizuje się w praktyce poprzez zawarcie małżeństwa. Wracając jeszcze do pytań wyrażonych przez Ciebie we wpisie… Jasne, że trudne jest czekanie na siebie. Ale warto wykorzystać ten czas na jak najlepsze poznanie się, byście obydwoje nabrali pewności, że jesteście (lub nie jesteście) zdecydowani budować wspólne życie w małżeństwie. Czystość służy dobremu poznaniu siebie oraz drugiego i daje wolność w podejmowaniu decyzji. Dbanie o nią nie jest łatwe, ale warto, bo pozwala ona dojrzewać miłości. W staraniu o czystość nie jesteście sami: możecie liczyć na pomoc Pana Boga. Warto o łaskę czystości prosić i poprzez mądre przeżywanie relacji z tą łaską współpracować. Jeśli rozeznacie, że chcecie iść w miłości „na całość” i dzielić z sobą całe życie w małżeństwie to może warto też rozważyć, czy czekanie aż przez 8 lat jest konieczne… Pomimo tych wszystkich zewnętrznych przeszkód… I jeszcze słowo do pierwszej części wpisu: wyjaśnienie pojęcia „cudzołóstwo” można znaleźć w Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2380 – podaję link do fragmentu Katechizmu…, w którym omówione jest VI przykazanie: Rzeczywiście wprost w Ewangelii nie ma mowy o antykoncepcji. Jednakże Kościół podaje pewne normy postępowania, które wynikają z Pisma Świętego, choć niekoniecznie są w nim wprost zapisane. I to nauczenie Kościoła powinno być dla wierzących punktem odniesienia. Co do strony internetowej, na którą się powołałaś, zachowałbym – delikatnie mówiąc – dużą ostrożność. Wydaje się, że zawiera ona prywatne opinie jednego człowieka, który rości sobie prawo do decydowania, które księgi Pisma św. są wiarygodne, a które nie, opracował własną wersję Biblii i dokonuje jej prywatnej i – w jego mniemaniu jedynie słusznej – interpretacji. Pozdrawiam. trzy grosze UżytkownikWpis 11:586 listopada 2012 Gabi 1 Szczęść BOże, przeczytałam sobie całość wpisów dotychczas umieszczonych. Wielkie dzięki wszystkim za otwartość i KSiędzu za odpowiadanie, za umacnianie. Mam i swoje trzy grosze… nurtuje mnie od jakiegoś czasu taka sprawa – koleżanka w pracy powiedziała do mnie takie słowa (parafraza): patrz, jak ten szatan działa, no! Jedni, co mają dzieci, nie chcą ich, a Wy nie mozecie mieć swoich! I tak mnie strasznie to zabolało, że z raną w sercu chodzę do dziś. Pewnie dlatego piszę. Rozumiem, co Ksiądz pisał o Bożej Dobroci, sprawiedliwości, o konsekwencjach grzechu. Zgadzam się. My na pewno doświadczamy Bożego prowadzenia w naszej niepłodności, czasem wręcz płodnosci w innych wymiarach życia. Ale nie mogę się ciągle pogodzić z tymi słowami koleżanki, że nasza niepłodnosć jest działaniem szatana. Proszę KSiędza, czy tak można to ująć? Przecież to byłoby straszne. O wiele łatwiej byłoby mi przyjąć, że jest to dopust Bozy, że to droga miłości dla nas, ze to trudne doświadczenie, któe ma nas czegoś nauczyć, ale pochodzi z ręki Bożej, etc. Ale nie działanie szatana! Co Ksiądz myśli o takim stwierdzeniu, z którym przyszło mi sie borykać? Serdecznosci! 19:3920 listopada 2012 ks. Grzegorz 2 Szczęść Boże, bardzo dziękuję za pytanie. Wyobrażam sobie, że słowa, które Pani usłyszała mogły faktycznie wzbudzić niepokój. Myślę, że stało się tak, ponieważ koncentrują one uwagę jedynie na negatywnym wymiarze rzeczywistości, czyli działaniu w niej Złego. Tymczasem, by przeżywać owocnie trudne doświadczenie niepłodności i związane z nim cierpienie, nie można zapomnieć o najważniejszej prawdzie: świat i nasze życie jest w ręku dobrego Boga. Jeszcze raz zatem (prosząc jednocześnie o wybaczenie, że odpowiadam z dużym opóźnieniem) pozwolę sobie przypomnieć niektóre prawdy dotyczące relacji Pan Bóg – szatan – zło. Mam nadzieję, że pomogą one spojrzeć we właściwym świetle na słowa koleżanki. Tak jak już to próbowałem wyjaśnić, sprawcą niepłodności i wynikającego z niej cierpienia nie jest Bóg. Dotykają one człowieka jako konsekwencja grzechu pierworodnego dziedziczonego od czasu pierwszych rodziców, którzy sprzeniewierzyli się nakazowi Stwórcy za sprawą podszeptu Złego. W tym sensie u początków zła niepłodności stoi szatan i w tym sensie także to zło i związane z nim cierpienie jest wynikiem jego działania. Nie można też zapominać, że działanie szatana nie należy do przeszłości i że jest on bardzo potężnym bytem duchowym, który robi wszystko, by niszczyć dzieła Boże na tym świecie, przede wszystkim człowieka (najdoskonalsze stworzenie Boga na ziemi). Dysponuje on dużymi (aczkolwiek ograniczonymi) możliwościami szkodzenia człowiekowi. Jego działanie polega przede wszystkim na nakłanianiu do popełnienia zła, czyli do niewłaściwego wykorzystania daru wolności. W destrukcyjnej działalności szatana nie pozostaje jednak poza zasięgiem jego możliwości także bezpośrednie oddziaływanie na sferę cielesną człowieka. I to jest jeden wymiar prawdy o świecie, w którym żyjemy: nie jest on wolny od działania Złego. Jeśli zatrzymalibyśmy się tylko i wyłącznie na tym aspekcie, to rzeczywiście musiałby rodzić się w nas niepokój: świadomość, że szatan jest potężniejszy od nas i może ingerować w nasze życie byłaby wręcz przerażająca. Nigdy nie można jednak patrzeć na działanie Złego bez odniesienia się do Pana Boga. Pan Bóg jest nieskończenie większy i nieskończenie bardziej potężny od Złego. Bóg jest naprawdę Bogiem, wszechmogącym Stwórcą, Panem całej rzeczywistości, szatan natomiast jest jedynie stworzeniem: został on stworzony przez Boga jako dobry z natury, ale w sposób radykalny i nieodwołalny odrzucił Stwórcę i Jego Królestwo. Dlatego też – jak podkreśla Katechizm Kościoła Katolickiego – „moc Szatana nie jest (…) nieskończona. Jest on tylko stworzeniem; jest mocny, ponieważ jest czystym duchem, ale jednak stworzeniem: nie może przeszkodzić w budowaniu Królestwa Bożego” (KKK 395). Nad dziejami świata i nad każdym człowiekiem czuwa zatem Bóg, który jest kochającym Ojcem i wszystko, co dzieje się na świecie, również całe zło, dokonuje się w przestrzeni tej miłującej troski Boga o świat i człowieka (nazywamy ją Bożą Opatrznością). Oto najbardziej podstawowa i najważniejsza prawda, w świetle której trzeba patrzeć na wszystkie inne aspekty rzeczywistości i życiowe doświadczenia, także na cierpienie niepłodności fizycznej. Co z niej konkretnie wynika? Przede wszystkim to, że szatan może działać tylko i wyłącznie w granicach dopuszczonych przez Boga (mówi o tym wyraźnie Księga Hioba). Dlatego właśnie w świetle wiary nieszczęście niepłodności należy widzieć jako dopust Boży, czyli doświadczenie, które Pan Bóg dopuszcza, ale które od Niego nie pochodzi. Istotne jest także bardzo, że Pan Bóg nigdy nie dopuszcza na nas doświadczeń, których nie zamierzałby obrócić na nasze dobro. I jeszcze jedno: w tym wykorzystywaniu trudnych doświadczeń ku dobremu Bóg z jednej strony daje swoją łaskę, by człowiek z jej pomocą mógł przejść przez próbę z największym dla siebie pożytkiem, z drugiej liczy na wolną współpracę człowieka. Z tego co Pani napisała wynika, że Państwo tak właśnie starcie się przeżywać ból niepłodności fizycznej i w Waszej trudnej sytuacji doświadczacie osobiście i wyraźnie działania Boga. Bo to właśnie poddanie się Jego prowadzeniu sprawia, że odkrywacie nowe wymiary płodności. Proszę nie mieć wątpliwości, że Pan Bóg jest blisko i że Jego miłość Wam towarzyszy. I choć to prawda, że niepłodność nie pochodzi z Bożej ręki (tzn. Bóg nie jest jej sprawcą), ale ma swe źródło w działaniu Złego (w sensie, o którym napisałem wyżej), prawdą jest również, iż jeśli Pan Bóg ją dopuszcza, to po to, by prowadzić ku większemu dobru. Słowa koleżanki dotyczące niepłodności zatem „grzeszą” jednostronnością. Bo naprawdę najważniejsze w przeżywaniu tajemnicy każdego cierpienia jest zawierzenie Temu, który kocha, nie pozostawia nas nigdy samych i chce przeprowadzić przez największą nawet ciemność. W kontekście wypowiedzi koleżanki pozwolę sobie na jeszcze jedno dopowiedzenie dotyczące działania szatana. Celem Jego aktywności jest zrobienie wszystkiego co możliwe, by nakłonić człowieka do odwrócenia się od Pana Boga. I wykorzystuje on każdą sytuację, by swój cel realizować. Niewątpliwie trudne doświadczenia (np. niezawinione cierpienie) są takimi momentami, z których szatan chce skorzystać. I to czego naprawdę obawiać się trzeba, to nie tyle sam fakt, że w cierpieniu, które nas dotyka Zły ma swój bardziej albo mniej bezpośredni udział, lecz to, by nie dać się mu zwieść, nie wejść w jego logikę myślenia i nie ulec pokusie odwrócenia się od Boga. To zależy do naszej wolności. I najistotniejsze jest, by nie użyć jej źle. Wracając do tego co powiedziała koleżanka, dużo bardziej niepokojąca niż sam związek Złego z niepłodnością, jest postawa osób, które mają dzieci, ale ich nie chcą. Bo jeśli ktoś neguje i odrzuca dar Boga, którym jest dziecko, to znaczy, że nie idzie za Bożym sposobem myślenia, ale ulega pokusie myślenia i nierzadko działań, które woli Pana Boga są przeciwne. Życzę coraz głębszego zawierzenia Opatrzności i dalszego doświadczania Bożego prowadzenia poprzez trudności. Pozdrawiam :). 14:0926 listopada 2012 Gabi 3 Dziękuję Księdzu za odpowiedź. Myslę, żę wszyscy potrzebujemy wytłumaczenia nam, na ile się da, skąd się bierze cierpienie (odwieczne pytanie człowieka). Dobrze jest to przeczytać. Także wielkie dzięki. Myślę też, że to z jednej strony trudne, a z drugiej bardzo ważne, że cierpienie nie pochodzi z ręki Boga, nie ma w Nim swego źródła. Gdyby pochodziło, mielibyśmy winnego (Panie, wybacz:), można byłoby się wyzłościć maksymalnie, obrać kurs na obrażenie… A tak, trzeba nam przyjmować otwartą postawę, zmagać się, ufać, nie wiedzieć. To chyba bardzo nas – ludzi i nasze człowieczeństwo rozwija. Tak, to jest rozwojowe. Pociesza mnie osobiscie fakt, że kiedyś wszystko stanie się dla mnie, dla nas jasne, że wobec Oblicza Boga nie będzie niejasności, pytań, cierpienia. Nawet do tego tęsknię. I myślę sobie, że wobec WIECZNOSCI nasze różne kłopoty nie sa takie straszne… Pozdrawiam! 10:0929 stycznia 2014 air 4 Witam, z niepłodnością zmagaliśmy się ponad trzy lata…W tym trudnym czasie najlepszym okresem był ten po otwarciu się na metody naprotechnologi. W końu czułam, że to robimy jest zgodne z…logiką i nauką Kościola. Po pół roku leczenia napro też przyszedł moment zwątpienia. Rozterek i pytań o wolę Bożą w naszym przypadku…Czy na pewno mamy być "dzietni"? Czy damy radę z adopcją? Pamiętam taki dzień wielkiego bólu, poszłam do kościoła aby umocnić się w sakramencie pokuty, ale nie byłam w stanie wzbudzić w sobie żalu i skruchy. Mimo to czułam ogromną wdzięczność, że Bóg jest przy nas przez ten cały czas, że wie co robi, że to jest czas dla nas byśmy się uczyli miłości. Prosiłam tylko o siłę i spokój, wypłakałam wiadro łez…Do spowiedzi nie przystąpiłam, tylko do komunii podczas Mszy Św. Miesiąc póżniej okoazało się że jestem w ciąży, a poczęcie nastąpiło w pierwszym możliwym momencie po tej niezwykłej modlitwie. To moje trzy grosze :) Pamiętajmy by ten trudny czas zmagania się na przemian z nadzieją i rozpaczą wykorzystać do przylgnięcia z całą mocą do Boga. On nas poprowadzi przez ciemną dolinę, tylko pozwólmy na to… 20:372 maja 2014 frutka 5 Piękne to wYjaśnienie..tylko mój ból niepłodności jest tak wielki, że zadaję sobie pytanie gdzie w tym "dopuście" milosć Boża? Czasem mam wręcz wrażenie, że Bóg mnie nienawidzi..ja nie potrzafię zaakceptować naszego problemu – jest to zbyt wielkie cierpienie dla mnie…na tyle wielkie, że słowa iż Bóg daje doświadczenia na miarę naszych możliwości wydaje mi się kłamstwem…podbnie jak te wszystkie nadzieje…Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw…zaufaliśmy mu w leczeniu napro i zamiast byc lepiej (ja już nawet nie śnie o konkretnym EFEKCIE), jest coraz gorzej…brakuje już łez…dlatego tłumaczenie o większym dobru mającym z tego wypływać, gdy ja czuję jakby ktoś mi wyrywał serce już do mnie nie trafia..Mam wrażenie, ze Bóg o nas zapomniał…. nie wiem jak Ktoś kochający, najbliższy, może dopuszczać takie cierpienie? 13:163 maja 2014 frutka 6 iiiii…co ze skutecznością napro? pewnie nie jest to pytanie do duszpasterza, ale w koncu Kosciół promuje napro… gdy podejmowałam to leczenie byłam zdrowsza niż teraz…na moje pytania dlaczego tak sie dzieje słyszę od lekarza: nie wiem….kto ma wiedzieć? tyle mówi sie o wnikliwej diagnostyce w napro….gdzie jest Bóg? tak tak moze to próba, wielka próba, a może znak, że adopcja?? dlaczego zatem, Kościół nie promuje lub tak mało promuje adopcję wśród małżeństw "płodnych"? czy nie lepiej zamiast powoływać nowe dziecko do życia przygarnąć to z domu dziecka? Dlaczego, skoro naprotechnologia jest obecna juz ładnych parę lat w Polsce nikt w końcu nie podał danych dotyczących skuteczności metody w Polsce? to nie jest prowokacja..to jest pytanie o to, na co ja mam wydawać tysiące złotych…? cz na to, by usłyszeć "nie wiem"….?? 12:537 maja 2014 Liliana 7 Frutko, trzeba nam zaufać. Kto ma wiedzieć co jest dla nas lepsze, jak nie nasz Stworzyciel? Ten, który najdokładniej nas zna, i wie o naszej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Nie odważyłabym się tak pisać, gdyby nie to, że sama jestem już nieźle 'przeczołgana przez lata leczeń, badań, prób'. I z perspektywy czasu wiem, że wszystko jest po coś. Polecam Ci dobrą książkę "To Jezus leczy złamanych na duchu" – nie chcę już jej zachwalać, najlepiej sama sprawdź jak jest niezwykła. Pozdrawiam! 22:037 maja 2014 ingloriel 8 Frutko, skoro jesteś na tym forum, pozwolę sobie założyć, że jesteś osobą wierzącą. Twój ogromny żal i bolesne pytania, nasuwają mi skojarzenie z Chrystusem cierpiącym w Ogrójcu – nie był to ból fizyczny, ale ogromna udręka psychiczna, bo wiedział, że będzie zamęczony. Twoje pytanie " nie wiem jak Ktoś kochający, najbliższy, może dopuszczać takie cierpienie?" jest bardzo uniwersalne. Zadają je sobie wszyscy ludzie. Byćmoże gdybyś była już matką, również musiałabyś się z nim zmierzyć. Wiele matek patrzy na swoje dzieci na szpitalnych oddziałach i również tego cierpienia nie rozumie. Im też brakuje łez… Kiedy myślę o nich – zaczynam się cieszyć, że mam tylko niepłodność, a nie muszę patrzeć na umierające dziecko. A przecież jeszcze nie wiem, co mnie w życiu czeka. Moja koleżanka ze studiów adoptowała synka – po roku zachorował na białaczkę… Rozumiem Twoje rozgoryczenie, masz prawo je czuć. Cierpienie jest częścią naszego życia. Każdy cierpi lub będzie cierpiał. Dla jednych będzie to ból w krzyżu przez pół życia, dla innych nowotwór lub depresja, dla jeszcze innych cukrzyca i konieczność kłucia się co chwilę po palcach. I niestety leczenie kosztuje. Tak po prostu jest. Nie wiem, czy to Cię pocieszy, ale lekarze też cierpią, jeśli robią wszystko, by pomóc pacjentom, a pomimo wszelkich wysiłków leczenie nie przynosi skutków. Cóż, medycyna też ma swoje ograniczenia, nie wszystko jeszcze wiemy o ludzkim ciele. Widzę, że akceptujesz adopcję – może to rzeczywiście będzie Twoja droga do rodzicielstwa. „A kto by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 5) – słyszę jak Kościół powtarza słowa Chrystusa. Myślę sobie, że z Twojego bólu może wyniknąć większe dobro – na przykład dla jakiegoś dziecka, które czeka na rodziców. Byćmoże lepiej będziesz się czuła wydając pieniądze na przedszkole, logopedę i nowe buciki dziecięce co pół roku, niż na leczenie niepłodności, a Twoje wyrywające się serce powróci na swoje miejsce by robić to, do czego jest stworzone, to znaczy – kochać! Dla mnie rolą Kościoła jest mówienie o Bogu, religii, wierze i moralności, niekoniecznie zaś promowanie adopcji, wszak od tego są… ośrodki adopcyjne, i każdy, kto o adopcji myśli, zapewne będzie umiał znaleźć do nich drogę. Kochana frutko płacząca w Ogrójcu – chcę jeszcze tylko dodać, że Chrystus cierpi razem z Tobą. A do Ciebie należy wybór, czy chcesz cierpieć razem z Nim, i razem z nim zmartwychwstać. Wiesz, on przyjął swój los z miłości do ludzi – i Ty też możesz przyjąć je z miłością i obdarowywać miłością. Cierpienie dotyka wszystkich, ale od nas zależy, co z nim zrobimy. Jeśli chciałabyś podyskutować – napisz proszę priv do mnie, na pewno odpiszę. Na koniec cytat: "nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno" Jan Twardowski

miłość do księdza forum